Słowo wstępne

Książka profesora pedagogiki Christiana Rittelmeyera pojawia się w naszym kraju we właściwym momencie, a kto wie, czy nie w ostatnim, by poddać osądowi opinii publicznej i środowiska nauk o wychowaniu poruszone w niej kwestie, które są kluczowe dla zapowiadanych reform oświatowych. Co kilka lat ponawiana jest u nas burzliwa dyskusja w związku z projektowaniem przez kolejne władze resortu edukacji  obniżenia wieku obowiązkowej inicjacji szkolnej do 6 roku życia, a tym samym objęcia powszechną, obowiązkową edukacją przedszkolną dzieci pięcioletnich. Kiedy jednak władze zaczęły nadawać temu pomysłowi formę regulacji prawnej i określiły termin jego wdrażania w życie, sprzeciwili się temu rodzice. Swoim oddolnym protestem, początkowo niedostrzeganym, a później ignorowanym przez władze MEN, z wykorzystaniem zatem założonej przez siebie strony internetowej skutecznie stanęli w obronie własnych dzieci,  nie godząc się na przyspieszenie procesu, który został im zakomunikowany jako społecznie i ekonomicznie  nieuchronny. Dobrze jest poznać poglądy na temat postulatów obniżania wieku obowiązku szkolnego w innych krajach i zweryfikować ich sens w kontekście dwóch przeciwstawnych sobie tendencji: kultury technopolu i podporządkowanej mu edukacji technokratycznej a kultury humanizmu i wynikającej z niej edukacji personalistycznej. 

Po raz pierwszy z taką wyrazistością i znakomitym odczytaniem współczesnej debaty w krajach Zachodniej Europy na temat roli edukacji w ponowoczesnym świecie, spotkamy się z rzetelną rekonstrukcją argumentów  przeciwko przysposabianiu dzieci i młodzieży do potrzeb ekonomii, standardów  i do permanentnej kontroli ich rozwoju i osiągnięć szkolnych za pomocą testów. Autor ten bowiem wychodzi z założenia, że zadaniem przedszkola i szkoły powinno być zapewnienie warunków, w których dzieci i młodzież miałyby szansę na samodzielne i aktywne zdobywanie różnorodnych doświadczeń, a nie były poddawane zdominowanym przez technokratyczne i ekonomiczne myślenie wystandaryzowanym technologiom instrumentalnego formowania ich osobowości. Słusznie zatem pyta, jak to jest możliwe, że motywem nowoczesnej kultury organizacyjnej oświaty staje się pogarda dla dziecka jako człowieka, byleby tylko zapewnić rentowność procesu kształcenia. 

To prawda, że gospodarka kraju  oczekuje na jak najlepiej wykształcone kadry, które będą mogły sprostać wyzwaniom postępu i ostrej rywalizacji w wyścigu o nowe rynki zbytu i wytwarzanie ponowoczesnych technologii oraz o zapewnienie społeczeństwu możliwości funkcjonalnego korzystania z nich na co dzień. Niewiele jednak w debacie publicznej pojawia się argumentów o interesie dzieci, gdyż ten jest definiowany i wyznaczany przez ludzi dorosłych. Troska o młode pokolenie wprawdzie przewija się w debacie na temat reform szkolnych, ale w sposób, który jednoznacznie czyni je poddanymi owej wizji nieprzejrzystego,  technokratycznie zorientowanego i zglobalizowanego świata. Rynek konkurencyjny ignoruje aspekty ludzkie i ekologiczne, nie jest zdolny ani też zainteresowany tym, by reagować na potrzeby ludności (w tym szczególnie dzieci i młodzieży). Rynek redukuje  wszystko, włącznie z istotami ludzkimi i środowiskiem ich życia do poziomu towaru. Nawet produkowane zabawki cechuje jakiś amalgamat człowieka, zwierzęcia i maszyny o agresywnych cechach sprzyjając - przez zacieranie różnicy między tym, co ludzkie, i tym, co nieludzkie – utrwalaniu w nich elementów dehumanizacji, technicyzacji,  brutalizacji a nawet seksualizacji obrazu człowieka.

Rynek jest w sposób naturalny krótkowzroczny, nastawiony na realizację celów krótko- i średniookresowych, podczas gdy efekty kształcenia i wychowania są celami długookresowymi, ustawicznymi. Połączenie rynków globalnych, współzależnych od organizacji czy korporacji światowych, a dysponujących kapitałem przewyższającym niejednokrotnie budżety wielu państw, w pewnym zakresie uzależnienia od siebie gospodarki narodowe oraz rodzi skłonność do relatywizmu, a w ślad za tym prowadzi do upadku tradycji narodowych i autorytetów oraz do erozji społeczeństw obywatelskich. To, co jednym jawi się jako globalizacja, dla innych oznacza lokalizację; co niektórym ludziom zwiastuje nową swobodę, na wielu innych spada jak bezlitosny wyrok przeznaczenia. Mobilność okazuje się najwyżej cenioną i pożądaną wartością, a swoboda poruszania się – ten nierówno dzielony towar, którego stale brak – szybko staje się głównym czynnikiem kształtującym społeczne podziały w dobie późne nowoczesności czy też w czasach ponowoczesnych.

Globalizacji technologii, szczególnie technologii informacji i telekomunikacji sprzyja rozwój badań oraz wiedzy. Towarzyszy temu globalizacja stylów życia i modeli konsumpcji oraz globalizacja kultury, które są efektem ogromnej roli mediów, prowadząc do zrównania modeli konsumpcji, transformacji „produktów i wzorców kulturowych”. Procesy te podporządkowują wszystkich członków społeczeństwa roli konsumenta, cofając ich do stanu źle pojmowanego dzieciństwa. Konsumenci bowiem mają być przede wszystkim zbieraczami wrażeń, kolekcjonerami rzeczy, które są pochodnymi ich własnych, nie dających się zaspokoić pożądań. Żeby możliwości konsumpcyjne konsumentów wzrastały, nie wolno im pozwolić na odpoczynek. Trzeba utrzymywać ich zawsze w pogotowiu, czujnych, stale wystawionych na nowe pokusy, i pielęgnować w nich bez przerwy stan nigdy nie słabnącego podniecenia, a także stan ciągłej podejrzliwości i permanentnego zniechęcenia. Atrakcje, które przyciągają ich uwagę, powinny potwierdzać wątpliwości, obiecując zarazem  możliwość przełamania znudzenia: „Myślisz, że wszystko już widziałeś? Nic nie widziałeś, stary!”

Zagrożenie dzieciństwa bierze się stąd, że jeśli rynek dóbr konsumpcyjnych zmuszony jest uwodzić swoich klientów kolejnymi pokusami, to muszą istnieć ci, którzy dadzą się uwieść lub chcą być uwiedzieni. Proces ten rozpoczyna się już w okresie wczesnego dzieciństwa, w toku którego dzieci są socjalizowane czy wręcz wychowywane do bycia konsumentami i to w taki sposób, by ów zinternalizowany w toku socjalizacji sposób życia jawił im się jako zupełnie naturalny, oczywisty, wynikający z własnej woli, a nie z zachowań stanowiących przymus.  Konieczne jest przeciwdziałanie konsumpcji obrazów, która w temporalnym nadmiarze i dominacji w niej agresywnych oraz wulgarnych treści nie tylko niszczy podstawy rozwoju społeczno-moralnego, prowadzi do kultury niedbałości, powierzchowności, deprywacji językowej, syndromu braku koncentracji i niecierpliwości, braku empatii czy społecznego izolacjonizmu, ale także zwiększa skłonność do stosowania przemocy wobec innych.

Rozprawa niemieckiego pedagoga podnosi zatem kwestie szczególnie istotne dla socjalizacji, praktyki wychowawczej i procesów kształcenia. Po przekładach książek Neila Postmana, Zygmunta Baumana oraz niezwykle bogatej już rodzimej literaturze z obszaru kultury popularnej, teorii kultury i komunikacji pojawia się jeszcze jeden głos humanisty apelującego do naszych umysłów i sumień, by powstrzymać lub maksymalnie jak to jest tylko możliwe ograniczyć dostęp dzieci i młodzieży do wytworów tzw. kultury szybkostrzelnej” (rapid-fire culture), której negatywne efekty są już przedmiotem badań naukowych.  Niepokojące wyniki ostrzegają przed kontynuowaniem niszczenia dzieciństwa u samych jego podstaw.  Tę książkę powinni jednak najpierw przeczytać rodzice, by uświadomić sobie jak kluczową rolę będzie spełniać ich rzeczywista obecność w codziennej aktywności własnego dziecka. Uczestniczenie jest tym, o co także upominał się Karol Wojtyła, jeśli chcemy zagwarantować dzieciom nie tylko szczęśliwe dzieciństwo, ale  także pełne właściwych wzorów zachowań, wyczulenie na wartości dobra, obecność innych i własną odpowiedzialność za jakość życia.

Eksperci są zgodni co do tego, że jeśli w najbliższym okresie czasu nie nastąpi radykalna i powszechna zmiana świadomości ludzi w zakresie wartości, postaw i działań, to nasz świat zostanie zniszczony ekologicznie, prowadząc do globalnych zagrożeń życia. Im bardziej problemy są globalne, tym mniej może zrobić jednostka, ale w im mniejszym zakresie człowiek zmienia w związku z tym swój sposób życia, tym szybciej następuje zniszczenie Ziemi. Żyjemy w społeczeństwie, które w coraz mniejszym stopniu pozwala ludziom zrozumieć swoje środowisko życia, poddawać je własnej kontroli czy kształtować na własną rękę. Równocześnie jednak człowiek coraz bardziej pragnie poszerzenia zakresu swoich doświadczeń i świadomości. Ekstensywna konsumpcja medialna osłabia jednak zdolności do uczestniczenia w kulturze, do rozumienia znaczeń czytanych tekstów i wielostronnego interpretowania zachodzących w codziennym świecie zdarzeń. Warto zatem zastanowić się nad przedstawionymi w tej książce wnioskami z badań, w których poszukiwano związków między oglądalnością w telewizji scen zdominowanych przez przemoc a zachowaniami aspołecznymi.   

Zachęcam do lektury znakomicie napisanej książki, która wprowadza nas w świat interdyscyplinarnych i rozproszonych w świecie wyników badań, których znaczenie rozpoznawalne jest dopiero w ramach zastosowanej tu metaanalizy. Rittelmeyer wydobywa bowiem z raportów badawczych i publikacji z nauk społecznych, humanistycznych, przyrodniczych i medycznych wiedzę na temat negatywnych skutków organicznych, cielesnych, a w dalszym następstwie także duchowych czy odzwierciedlających się w relacjach społecznych u dzieci i  młodzieży nadmiernie konsumujących kulturę szybkostrzelną, poddanych programom medialnym, w których zabijanie ludzi stało się ich najbardziej oczywistym elementem. To, co wydaje się modernizacją technologii kształcenia, a więc wyposażanie sal przedszkolnych i szkolnych w elektroniczny sprzęt oraz oprogramowanie ma swoje także negatywne następstwa, jeśli nie jest konfrontowane zarazem ze stanem rozwoju psychofizycznego dzieci i rzutowaniem na jego poziom oraz jakość.

Najważniejszą wartością tej publikacji jest to, że jej autor nie poprzestaje na przywołaniu niezwykle interesujących hipotez naukowych (hipotezy:  pasywności, przesunięcia,  wizualizacji, szybkości, stymulacji), i wyników dotychczasowych badań nad negatywnymi skutkami  socjalizacji dzieci i młodzieży pod wpływem doświadczania przez nie przemocy w mediach, ale wskazuje zarazem na  możliwe sposoby przeciwdziałania złu, które musi być rozpoznawalne i redukowane z naszej codzienności. Szczególnie interesujące są tu  dane z badań neurofizjologicznych nad strukturą mózgu poddawanego stymulacji bodźców „szybkostrzelnej kultury”. Wynika z nich,  że doświadczanie przemocy prowadzi do wyraźnych zmian w metabolizmie tkanki mózgowej, a zwłaszcza w wartości hormonów, co skutkuje zmianą w architekturze mózgu. Jeśli nałożą się na to niesprzyjające warunki rodzinne i trudności szkolne, to skutki dominacji negatywnych bodźców wizualnych mogą być dalekosiężne nie tylko dla jednostki.

Czym zastąpić telewizyjną i komputerową socjalizację? Jak chronić w ponowoczesnym świecie przestrzeń dzieciństwa, czas zabawy, czas stopniowego poznawania i rozumienia świata ludzi dorosłych, czas nauki czytania i pisania, rysunków i innych form aktywności, by był on nie tylko dla niego najlepszą „inwestycją w przyszłość”?  Nie zdradzam, gdyż warto dotrzeć do odpowiedzi na to pytanie, jaką zawarł autor niniejszej książki bez odwoływania się do ideologii konserwatywnej czy demagogicznych przesłanek politycznych. Warto wraz z autorem tej publikacji zastanowić się nad modelem także naszej edukacji, jaki przenika nie tylko do struktur i mentalności władz oświatowych, ale także do współczesnej myśli pedagogicznej.    

Prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski

 

Łódź, wrzesień 2009