Wstęp

 

Władysław Tatarkiewicz napisał kiedyś w swoim pamiętniku: „Aby pewna prawda mogła przejść od piszącego do czytającego, musi być wykonana pewna praca. Przy tym zawsze jest lepiej, gdy ją wykona piszący”1. Oto głos filozofa. Tę samą w gruncie rzeczy zasadę sformułował Tadeusz Wroński, trawestując sławny cytat z Szekspira: „Ktoś musi myśleć, aby nie myśleć mógł ktoś”2. To głos artysty myślącego o swych słuchaczach.

Warto zauważyć, że obydwa te zdania napisali pedagodzy o wspaniałych osiągnięciach – wielki filozof i znakomity skrzypek, ludzie, którym można zaufać.

Wydaje mi się, że ci, którzy przekazują innym prawdę płynącą z dzieła sztuki, mogą z tych dwóch zdań wysnuć wspólny wniosek: aby odbiorca mógł przeżyć piękno zawarte w dziele, odtwórca musi je przekazać w najprawdziwszym kształcie, choćby wymagało to od niego wielkiego wysiłku. Ten wysiłek musi jednak pozostać niedostrzeżony, w przeciwnym razie odbiorca odczuje zmęczenie zamiast przyjemności i radości. Odtwórca musi tak długo pracować nad sobą, aż techniczna strona wykonywanego dzieła nie będzie przesłaniała strony artystycznej.

Odnosząc ten pogląd do śpiewaków (do których głównie adresuję tę pracę), podkreślam, że żywy instrument muzyczny, jakim jest ludzki głos, wymaga włożenia weń wiele żmudnej, codziennej pracy, aby wykonanie najskromniejszej nawet pieśni mogło przemówić do słuchacza – wzruszyć go, czy rozweselić. Śpiewanie powinno być przyjemnością i dla odbiorcy, i dla wykonawcy – śpiewa się przecież dla siebie. Powinno być przyjemnością zarówno dla zawodowego śpiewaka, jak i dla dziecka w szkole, dla matki i ojca śpiewających z dziećmi.

Śpiewanie pomaga przy wykonaniu niektórych trudnych prac, dobrym tego przykładem są szanty – starzy i młodzi żeglarze wiedzą o tym doskonale.

Mówimy i śpiewamy od najmłodszych lat i może dlatego wydaje się niekiedy, że robimy to instynktownie, a więc bezbłędnie. Tymczasem w zwyczajnym mówieniu i śpiewaniu, często źle uczeni w przedszkolu, a wcale nieuczeni w szkole, robimy bardzo dużo błędów. Tylko czasami jest to wynikiem wad wrodzonych, nad których usuwaniem trzeba się ciężko napracować z pomocą specjalistów.

Ale i bez szczególnych wad nasza mowa, a więc i śpiew, jest najczęściej niestaranna, niedbała, często brzmi nieestetycznie. Ostatnio pojawiła się, rozpowszechniona głównie wśród dziewcząt i młodych kobiet (również dziennikarek!), wymowa spółgłosek szeleszczących przypominająca wymowę tzw. kresową albo wręcz rosyjską. Musimy więc nauczyć się słyszeć i doskonalić swoją mowę, nabrać umiejętności i pewności w używaniu instrumentu głosowego (zwanego czasem smutno „aparatem”). A jest to przecież instrument: ma pudło rezonansowe (jama ustna i gardło), ma struny głosowe (więzadła albo fałdy głosowe). Niestety, nie ma klawiszy jak fortepian, ani smyczka jak skrzypce, ani klapek jak klarnet, ani suwaka jak puzon, ani gryfu z progami jak gitara. Wszystko to musi zastąpić nasza wyobraźnia, która steruje głosem, realizując polecenia mózgu: Jakie słowo zaśpiewać? Na jaką melodię? Dobrze by było, gdyby używający głosu fachowcy, np. nauczyciele czy zawodowi śpiewacy pamiętali, że podstawą ich działania jest nie głos, lecz myślenie. Bo czy głos miałby być efektem działania maszyny, funkcjonującej tylko dzięki doskonałości mechanicznej, bez czynnika sterującego jej działaniem? Taką maszynę można by przyrównać do doskonałego komputera, wprawdzie skonstruowanego bezbłędnie, od którego oczekuje się, aby działał, ale nie umieści się w nim „drobiazgu” – dysku z oprogramowaniem. Tym „drobiazgiem” w przypadku ludzkiego głosu jest mózg.

Dlatego wydaje się bardzo dziwne, że w opracowywanych z wielką starannością, ogromnych dziełach o głosie, mięśniach, drganiach, falach i ciśnieniach nie poświęca się uwagi ani mózgowi, ani myśleniu, a przecież bez nich, jak bez dyskietki, nie ma mowy i śpiewu.

Opanowanie podstaw techniki głosowej, tak jak poznanie alfabetu, powinno być dostępne dla każdego. Śpiewanie, podobnie jak na przykład recytacja wierszy, ma dobroczynny wpływ na stan dróg oddechowych, a zarazem, ponieważ mówi się i śpiewa głośniej niż myśli, może ono korzystnie rozładować napięcia psychiczne, ułatwiając kontakt z otoczeniem (co jest bardzo ważne nie tylko dla dzieci).

Hałas i niepokój codziennego życia niektórzy usiłują zagłuszać, zatykając uszy słuchawkami walkmana. Niestety, nie wiedzą, że drgania, czy raczej mikrodrgania, zwłaszcza ze słuchawek wtykanych do uszu, przenoszone przez malutkie kostki, więzadełka i chrząstki uszkadzają komórki nerwowe w korze mózgowej, a więc nie tylko słuch. Znacznie lepiej działa na nas dobra muzyka słuchana na koncercie w filharmonii czy operze lub w domu z radia czy z płyt, odtwarzana na dobrym sprzęcie. Ale można też wykorzystać własny głos. Posłuchajmy go, najpierw śpiewając sobie po cichu jakąś piosenkę albo znaną nam arię np. w łazience, gdzie zagłusza nas częściowo szum wody lejącej się do wanny (byle nie o północy!). Może potem ośmielimy się śpiewać razem z innymi, np. w kościele, a następnie w jakimś dobrym chórze (a tak ich u nas mało...), a może gdzieś na estradzie, czy scenie – ale umiejąc śpiewać, a nie budząc politowanie marną amatorszczyzną.

William Ernest Ross3 z Uniwersytetu Indiana rozróżnia śpiew naturalny i normalny: ten normalny to śpiew oparty na wykształceniu. Dla chętnych, którzy chcieliby uczynić swój głos sprawniejszym, a poznawszy niektóre jego tajemnice, odczuwać głębiej przyjemność normalnego śpiewania, przeznaczam to opracowanie.

Różnorodne obserwacje poczynione przeze mnie w toku pracy nad głosem uczniów i własnym skłoniły mnie do podjęcia próby sformułowania poglądów, które, jak sądzę, mogą być przydatne dla innych nauczycieli; poza wokalistami mam tu na myśli również na ogół niewyrobioną wokalnie grupę uczących tzw. kształcenia słuchu (bez głosu?...).

Pragnę zaznaczyć, że w mojej pracy przyświeca mi Hipokratesowskie primum non nocere, czyli: po pierwsze nie szkodzić, dlatego dopiero po wypróbowaniu i sprawdzeniu pozwalam sobie zaproponować innym moją metodę oparcia nauki śpiewu na pogłębionej znajomości dykcji i artykulacji.

Ta obowiązująca w medycynie zasada powinna dotyczyć wszelkiego nauczania. Aby nie zaszkodzić sobie ani uczniowi, musimy działać w zgodzie z naturą, a więc najpierw możliwie dokładnie poznać ją i jej mechanizmy. Dopiero potem możemy osiągnąć taki stopień biegłości, który w sztuce odtwórczej, jaką jest muzyka czy aktorstwo, można by określić „wtórną naturalnością”. Inaczej mówiąc, „wtórna naturalność” to umiejętność, która wydaje się dana wykonawcy od urodzenia.

Zdaję sobie sprawę, że do Polskiego belcanto nie będą sięgać pianiści. Mają oni jednak inne źródło, aby się dowiedzieć, jak wielką wagę przywiązywał do pięknego śpiewu Fryderyk Chopin. Mieczysław Tomaszewski w swej bogatej książce4 pisze bardzo interesująco o Chopinie, również jako o nauczycielu. Z relacji uczniów Chopina, nawet pośrednich, wynika, że kiedy grał, „każda fraza dźwięczała pod palcami jak śpiew”. Według Chopina dźwięki tworzą muzykę w taki sam sposób jak słowa – mowę. Znów więc powracamy do pięknej wymowy.