Na temat praktyki antypedagogicznej

 

Antypedagogika w dialogu jest książką intelektualną, pełną teorii i abstrakcji. Jednak antypedagogika jest także najzupełniej praktyką, rzeczywistością doświadczaną przez wielu ludzi i dla nich całkowicie oczywistą. Dla nich teoria antypedagogiczna jest ważna tylko w pewnych momentach.

Praktyka potraktowana jest w książce po macoszemu. Chciałbym tu przedstawić dwa aspekty z praktyki, by umożliwić wgląd w ten zakres antypedagogiki. Czy trzeba najpierw do siebie mieć stosunek antypedagogiczny, by moc w sposób antypedagogiczny obchodzić się z innymi (partnerem, dziećmi)? Czy najpierw trzeba pokochać samego siebie takiego, jakim się jest? W książce nawiązałem

krotko do tego problemu przy wskazówce do antypedagogicznego sposobu życia zwanego Przyjaźnią z Dziećmi, na końcu do dialogu 20: „to antypedagogiczne uwolnienie samego siebie jest przesłanką dla powodzenia konstruktywnych stosunkow antypedagogicznych”. Nie uważam przy tym, że trzeba się całkowicie uwolnić od pedagogicznej demoralizacji dzieciństwa i kochać siebie samego tak jak kiedyś, by postępować w sposób antypedagogiczny. Ale bez owego pierwszego kroku nie można ani trochę się przybliżyć do wyzwolenia siebie i miłości do siebie. Trzeba dostrzec w sobie przynajmniej odrobinę pedagogicznego impulsu bycia odpowiedzialnym za siebie samego i uznać to za obowiązującą zasadę. Antypedagogika da się zrealizować tylko wtedy, gdy pedagogika zostanie opuszczona przy pierwszym kroku także i psychicznie – a nie tylko intelektualnie.

Jak jednak stać się prawdziwym antypedagogiem i jak to zrobić, by antypedagogika dała się lepiej realizować w praktyce i by zachowywać się coraz bardziej antypedagogicznie? Za tym pytaniem kryje się postawa pedagogiczna, mówiąca, że należy dążyć do poprawy. Skąd ten brak zaufania? Kto zwrócił się ku antypedagogice, stawia na swoją konstruktywność i nie musi dopiero stawać się konstruktywny czy jeszcze bardziej konstruktywny. Nie trzeba uważać na to, że zejdzie się znowu na tory pedagogiczne. Jeżeli to się wydarzy, ma to sens! Antypedagogika rozwija się w każdym na swój sposób, jeżeli już uczyniło się pierwszy krok. Nie można zwracać uwagi na swoje otoczenie i narażać się na obcowanie z ludźmi, którzy nie rozumieją i dokuczają człowiekowi swoją postawą pedagogiczną. Kiedy człowiek zwraca uwagę na siebie i troszczy się o siebie, zaczyna na nowo wyczuwać odpowiedzialność za siebie samego i wychodząc z tej bazy coraz  pewniej obcuje z innymi w sposób wolny od wychowania. W relacji z jednego z naszych antypedagogicznych seminariów znalazłem subtelną wypowiedź na temat ważnego elementu praktyki: antypedagogicznego zaufania. Uświadamiam sobie ten element rzadko, w kontaktach z dziećmi (i dorosłymi) nie zastanawiam się nad tym, to stało się nazbyt oczywiste. Pewna studentka przyjechała kiedyś w odwiedziny, dla niej wiele spraw było nowych i była otwarta na specyfikę komunikacji antypedagogicznej. Jej notatka: Antypedagogika ma dużo wspólnego z zaufaniem, rzeczywisty stosunek antypedagogiczny – a nie tylko w odniesieniu do dzieci – potrzebuje bazy prawdziwego zaufania.

Oczy Joschy nie mogą być za długo wystawione na słońce, dlatego nosi on czapkę z daszkiem. Po południu zauważyłam kilka krotnie, jak jego matka zakłada mu tę czapkę, którą on zgubił w ferworze zabawy. Czyni to mimochodem, bez podtekstu „Nie możesz wreszcie uważać?!”, a Joscha też mimochodem ją nakłada, sprawa nie staje się problemem napawającym strachem.

Jest tu zaufanie do tego, że czapka spada mu rzeczywiście tylko przez przeoczenie, i zaufanie do tego, że jego matka ma powód do tego, by znów mu ją zakładać. Jeżeli jednak muszę dzieciom nagle ufać w kwestii, w której naprawdę wcale im nie ufam, to wtedy sytuacja staje się napięta – i nieprawdziwa. Niewystarczające wydaje się wzajemne wołanie do siebie: „robię tylko to, co chcę, ty musisz robić tylko to samo”.

I antypedagogika ma do czynienia z wrażliwością, sytuacje muszą być postrzegane stale na nowo – całkowicie subiektywnie i bez narzuconego kryterium. Ja nie mogę inscenizować zachowań antypedagogicznych, nie mogę ich przedstawiać i pokazywać, bo wtedy staną się one przymusem. Mogę intelektualnie sformułować roszczenie antypedagogiczne, nie pojmując go intuicyjnie.

Każdy człowiek wie, co jest dla niego najlepsze i jest w stanie to zasygnalizować – jeżeli my chcemy tego słuchać. Jeżeli możemy – i chcemy – to usłyszeć. Przy stole siedzi Norbert ze swym niemowlęciem, rozmawia z inną uczestniczką seminarium, ona przegląda książkę Antypedagogika. Być i wspierać zamiast wychowywać. Niemowlę trzyma w jednej ręce butelkę i pije zadowolone, podczas gdy drugą ręką sięga ponad sobą, gładzi twarz Norberta, jego włosy i zdaje się przysłuchiwać rozmowie, nie przeszkadzając w niej. Także i tu panuje rozluźniona, czuła swoboda.

Wyczuwa się to wzajemne zaufanie. To, że nie podaje się w wątpliwość odpowiedzialności za siebie, że dorosły nie stawia się ponad dzieckiem, grożąc mu palcem z podtekstem: „ja wiem lepiej niż ty, co jest dla ciebie dobre” – to wszystko jest kwestią uczucia.