Po przeczytaniu tej książki zabrałam mojego 2,5-rocznego synka sprzed telewizora i kupiłam farby do malowania rękami. Teraz, jeśli ogląda telewizję, mam naprawdę duże wyrzuty sumienia. Dlaczego? Bo uwierzyłam Rittelmeyerowi, że telewizja szkodzi dzieciom. Zabiera im więcej niż daje. Niemiecki pedagog przekonał mnie, że lepiej jest, gdy to ja uczestniczę w zabawie syna, a nie telewizor albo komputer. Skazane na kulturę szybkostrzelną - cięcia, szybkie obrazy, nagłe zmiany perspektywy - dzieci „im więcej mają do oglądania, tym mniej mają do powiedzenia". Telewizja i komputer serwują tak przeładowaną danymi i efektami specjalnymi sieczkę, że nie zostawiają miejsca na dziecięcą fantazję ani na własny obraz rzeczywistości - robi to za nich telewizja. Dlatego kilkuletni chłopczyk wyskakuje z okna, bo myśli że jest Supermanem. Dziecko-widz „porwane za młodu" przez powódź obrazów, będzie niespokojnym dorosłym, niecierpliwym, pozbawionym zdolności empatii i niezdolnym do przyjaźni i miłości. Straszna perspektywa.
Dlaczego zabieramy dzieciom dzieciństwo? Dlaczego wychowujemy dzieci na konsumentów? Dlaczego mali widzowie wcinają reklamy jak cukierki? A przede wszystkim, dlaczego stają się powierzchowni, agresywni, niecierpliwi i zamknięci na innych? Rittelmeyer w prosty, intrygujący i przekonujący sposób tłumaczy, dlaczego tak się dzieje. Ta książka nie zostawi żadnego rodzica obojętnym. O ile zależy mu na dobru swojego dziecka.
Magazyn Literacki "Książki", nr 12/2009
Joanna Habiera
O ile Rainer Patzlaff w swojej książce przedstawiał fizjologiczne skutki oglądania przez dzieci telewizji, tak Christian Rittelmeyer porusza tematykę szczerszą próbując nakreślić zależność między rozwojem dzieci, myśleniem o tymże rozwoju, a technicyzacją życia codziennego, w tym także edukacji.
Przerażające jest to, w jaki sposób (pod względem intensywności i zasięgu) producenci zabawek "uczących", multimedialnych, próbują lekceważąc doniesienia psychologów i pedagogów, wmówić rodzicom, że coś, co wydaje dźwięki, mruga i świeci jest dla rozwoju dziecka lepsze niż zabawka, której nie możemy nazwać interaktywną, ale która pozwala dziecku rozwijać wyobraźnię, fantazję.
Autor krytykuje idee wczesnej edukacji dzieci kosztem czasu zabaw, doświadczania świata w tempie dziecku właściwym. Obnaża kulisy pomysłów kolejnych ministrów edukacji, którzy chcą nakłonić rodziców, by swoje dzieci już w wieku pięciu lat zmusić do zgłębiania tajników nauk wszelkich w szkolnych ławkach.
Propagujący okablowanie internetem i skomputeryzowanie także nie znajdą u Rittelmeyera poparcia. Autor omawia dokładnie jakie szkody czynią w umysłowości dzieci komunikaty przekazywane przede wszystkim wizualnie.
Równie trafnie Autor podsumowuje współczesne szkolnictwo, które, jego zdaniem, w dużej mierze opiera się na standardach, wymierności, efektywności, testach i technologiach przeradzając się z edukacji w instrukcję.
Christian Rittelmeyer napisał doskonałą książkę, której lektura może co wrażliwszych rodziców/nauczycieli przerazić. Ale chyba lepiej się przerazić niż nie wiedzieć? Kultura szybkostrzelna to to w czym żyjemy - pora się zorientować jakie mogą być jej skutki.
P.S. Czy krowa w podręczniku Waszych dzieci (o ile w ogóle się tam znajduje) hasa szczęśliwa po łące, czy przedstawiona jest jako producent mleka?
źródło: http://prowincjonalnenauczycielstwo.blogspot.com/2010/01/christian-rittelmeyer-dziecinstwo-w.html