Gawędy o prawie harcerskim (wersja papierowa)Harcerz nie pije napojów alkoholowych |
Cena: 22.00
zł
|
|
Sedlaczek Stanisław Oficyna Wydawnicza "Impuls”, Kraków 2017, Reprint z 1932, Format A6, Objętość 116 strony, Oprawa twarda, szyta ISBN: 978-83-8095-279-9 |
||
Kategoria:
Harcerstwo - Przywrócić Pamięć
|
||
Seria wydawnicza „Przywrócić Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939. Reprint z 1932. "Gawędy o prawie harcerskim. Harcerz nie pije napojów alkoholowych"
HARCERZ NIE PIJE NAPOJÓW ALKOHOLOWYCH Przygoda narciarzy.
Droga dłużyła się, dochodziła już ósma wieczór, gdy wreszcie znaleziono się przy pierwszych chatach wsi Tuchli. Tu jeden z narciarzy zaproponował „pokrzepienie się“ śliwowicą, którą wydobył z worka. Zazwyczaj nie używali ci turyści alkoholu na górskich wycieczkach. W tym wypadku jednak, gdy droga właściwie była skończona, gdy po wyjątkowo nudnej mozolnej drodze znaleźli się u progu wsi — odrobina śliwowicy wydała się czemś zupełnie bez znaczenia. Dr. Kordys przyłożył buteleczkę do ust i ruszył, nie czekając na towarzyszy, w dalszą drogę szerokim i utartym już gościńcem. Zwróćcie uwagę na dalsze, jego własne słowa. „Przeszedłem raźno kilkaset kroków. Jednakże już po upływie kilku minut zacząłem odczuwać zrazu nieznaczne, z każdą wszakże chwilą potęgujące się znużenie. Niebawem dalszy marsz — po równej i gładkiej drodze! — stawał się wysiłkiem, sięgającym granic mojej fizycznej sprawności. Uczynienie każdego kroku wymagało najwyższego napięcia instynktownie szukałem miejsca, gdzieby można było usiąść lub położyć się. Miałem jednak pełną świadomość położenia, a znajdując się między chatami wiejskiemi nie czułem niebezpieczeństwa. Jednakże w następnej chwili zrozumiałem, że znajduję się u kresu swoich sił. Szukanie ratunku w najbliższej chałupie było naglącą koniecznością. Dzieliło mnie od niej kilkadziesiąt kroków“. „Wtem ze zdumieniem ujrzałem, że mam przed sobą wspaniale nakryty stół, zastawiony obfitością mięsiwa i łakoci… Z uczuciem potężnego głodu wyciągam rękę do półmiska, gdy… niespodzianie gwałtowne potknięcie się na grudzie uświadamia mnie, że stoję nad samym brzegiem rowu i gdyby nie litościwa gruda, byłbym niechybnie za chwilę leżał — kto wie, czy nie we wiecznej pościeli śniegowej“. „Był to moment przełomowy. Opadnięcie z sił przeszło już przez swój punkt szczytowy i zrozumiałem, że — jakkolwiek z trudnością i bardzo powoli — mogę jednak iść naprzód. Znużenie nie potęgowało się już, uczułem natomiast gwałtowne zimno, tak, jakby temperatura obniżała się nagle o kilkanaście stopni. Idąc najpowolniejszym krokiem — dwa kilometry po dobrej drodze kosztowały mnie 5 kwadransów (!) czasu — nie wszedłem już do chaty, ale przeszedłem wzdłuż całej wsi, poczem już raźniej, odczuwając szybki powrót sił, pokonałem dalsze dwa kilometry, dzielące mnie od leśniczówki, gdzie znalazłem się tuż po godz. 22 witany przez poważnie już zaniepokojonego przyjaciela“. Towarzysze nadeszli dopiero po północy. Ulegli podobnym objawom osłabienia, tylko w stopniu jeszcze gwałtowniejszym. Dowlekli się zaledwie do pierwszej chaty; jeden ostatnim wysiłkiem zdołał otworzyć drzwi i zawezwać pomocy dla towarzysza, który leżał już nieprzytomny w śniegu. W ciepłej izbie, napojeni i nakarmieni dość szybko przyszli do siebie. „…Ilość wypitej przezemnie wódki“ — mówi Dr. Kordys — „nie dosięgała objętości jednego „wódczanego“ kieliszka restauracyjnego. Towarzysze zapewniali, że wypili tylko po małym łyku. W rzeczy samej manierka po wycieczce była prawie pełna. Śliwowica była w najlepszym gatunku, z domowej piwnicy, wypróbowana“. „Opisuję to wszystko tak szczegółowo, aby uprzytomnić jak nieoczekiwanie groźne mogą być w pewnych warunkach następstwa zupełnie nieznacznych dawek alkoholu. Nie ulega bowiem wątpliwości, że gdybyśmy pili ową śliwowicę — nie przy wiadukcie u wejścia do wsi, ale — przypuśćmy — godzinę wcześniej, na torze kolejowym między Różanką a Tucholą, moi towarzysze byliby niechybnie zginęli, a i ja podzieliłbym prawdopodobnie ich los, gdyż do mozolnej walki z głębokim śniegiem nie starczyłoby mi sił“. Słyszeliście zapewne o wypadku w Tatrach, który pochłonął życie pp. Kaszniców i Wasserbergera, zaskoczonych burzą pod Lodową Przełęczą. Zeznania jedynego uratowanego świadka katastrofy, p. Kasznicowej, potwierdzają, że pokrzepiała towarzyszy koniakiem. Niedługo potem wszyscy trzej byli nieprzytomni i przytomności już nie odzyskali… Dr. Kordys przypuszcza, że ten koniak odegrał rolę podobną do roli owej śliwowicy, tylko, że sprawa skończyła się tragicznie.
Mądrej głowie dość pałką w łeb: wódzia krzepi!
Polecamy również z tej kategorii: Inne książki tego autora: Nasi klienci, którzy kupili tę książkę, zamówili również:
Wstecz
|